Jak wygrać wybory korzystając z najnowszych technik wizerunkowych?

przez | 02/01/2009

Jak wykorzystać mechanizmy marketingu politycznego, public relations, marketing, reklamę, narrację w polityce, do osiągnięcia sukcesu w finale?

Le Pen uderza – o tym opowiemy na dzisiejszych zajęciach. Na szesnaście dni przed pierwszą turą zaprasza dziennikarzy na tajemniczą wyprawę. Stawiają się wszystkie najważniejsze media. Ekipy public relations, Antenne 2, France-Info, Le Figaro, jest AFP…

Autobus z dziennikarzami rusza i kieruje się na północ. Wcześniej ruszają samochody sztabowców i dwa opancerzone Peugeoty, w jednym z nich lider Frontu Narodowego. Kawalkada aut mija slumsy kartonowych domków na północnych rubieżach Paryża, przy Stade de France (gdzie gwizdy przy Marsyliance na meczach reprezentacji trójkolorowych już przestały dziwić); dzielnice biedy i „negrów” pogardzanych tak przez Le Pena, gdzie nie tylko w nocy, ale i w dzień strach się zatrzymać; gdzie język francuski wypierany jest przez frenchlanguage – mieszankę arabskiego, portugalskiego, włoskiego i rumuńskiego; gdzie nigdy nie zapuści się członek francuskiej socjety, Paryżanin, człowiek w dobrym garniturze, absolwent ENA…; takie nie widzące nigdy marketingu narracyjnego dzielnice, które w tej kampanii nie są ważne, bo i tak albo najczęściej nie głosują; dzielnice nazwane przez Nicolasa Sarkozyego „dzielnicami meneli”; oddane we władanie merom z partyjek alterglobalisty Jose Bove albo skrajnych komunistów…

I nagle kawalkada aut skręca. Niedowierzanie na twarzach dziennikarzy. Nie, to niemożliwe. Ale jednak. – Zatrzymujemy się w Argenteuil. Przecież oni go tu zlinczują. Ale historia… – reporterzy wciąż nie mogą wyjść ze zdziwienia. To tu, w Argenteuil, zaczęły się „tygodnie płonących przedmieść” w 2005 r., najbardziej masowych wystąpień na tle rasowym. To tu, właśnie tu, podczas jedynej wizyty na przedmieściach, Nicolas Sarkozy jako szef MSW obraził imigrantów mianem „meneli” i wszedł z nimi w słowną połajankę, nieprzystającą mężowi stanu, za jakiego chciał uchodzić. Jego specyficzne arystokratyczne francuskie „Spieprzaj dziadu…!” wciąż rzuca się cieniem na jego kampanię, przypominane co chwila przez telewizje. A co dopiero Le Pen…

Im bardziej szokujący, zmuszający innych do komentarzy, ruch w kampanii, tym na tym etapie lepiej. Tak widocznie uznano w sztabie FN. Tajemnica, jaką okryto kierunek tej wizyty, stał się w pełni zrozumiały. Przed centrum handlowym w Argenteuil Le Pen wita się z czekającymi na niego kilkunastoma Arabami i Arabkami. Te obrazy pokażą później wszystkie kanały telewizyjne. – Nie jestem przeciw imigrantom, nigdy nie byłem. Jestem przeciwko tym, którzy ich tu wpuścili. Tym, którzy boją się tu przyjechać – mówi lider FN.– To wy jesteście ofiarami systemu, który niczego już nie kontroluje. Niezależnie skąd przyjechaliście, z Algierii, z Gujany, z Maroka, jesteście gałęziami drzewa Francji. Jesteście Francuzami.

Majstersztyk komunikacji politycznej.

I nic już w tej kampanii nie jest przewidywalne.

Socjalistka żąda od imigrantów egzaminu ze śpiewu Marsylianki i oddawania honoru trójkolorowej fladze, centroprawicowy dotąd Sarkozy stosujący personal branding zawłaszcza pole Le Pena na dalekiej prawicy, a Le Pen kreuje się na obrońcę przedmieść i „dobrego wujka” imigrantów wbijając szpilę w swego najważniejszego rywala i kokietując wyborców przedmieść.

Kampania cudów!

– Pomogę wam wydostać się z tych podmiejskich gett, w których francuscy politycy wpierw was osadzili, a później obrażali was nazywając menelami – peroruje dalej Le Pen.

– Wyp….! – krótko krzyknął jeden z mieszkańców Argenteuil. Tej opinii nie było już jednak w wiadomościach telewizyjnych relacjonujących we wszystkich stacjach wydarzenie dnia we Francji. Za paręnaście, parędziesiąt godzin, sztabowcy UMP, PS, UDF i – rzecz jasna – FN z uwagą pochylą się nad wynikami prezydenckich sondaży.